Wyniki cieszą, ale nie zawsze są najważniejsze

p-ock 500m .2009Idąc na pierwszy trening wioślarski myślałeś, marzyłeś, o tym, że może kiedyś wystąpisz na Olimpiadzie?

Sebastian Kosiorek: Szczerze, to wówczas nawet chyba dobrze nie zdawałem sobie sprawy czym są Igrzyska … a co dopiero wystąpić na nich. Tak naprawdę poszedłem na trening z jednego powodu – pozazdrościłem wyników swemu ciotecznemu bratu. Mariusz Daniszewski – bo jego mam na myśli – zapisał się na „wiosła” tylko kilka lat wcześniej i szybko zaczął odnosić znaczące sukcesy. Pomyślałem sobie: „ja też tak chcę, może i ja dam radę”.

Jak zareagowałeś na wiadomość, że będziesz reprezentować barwy narodowe na Olimpiadzie? W jakich okolicznościach trafiłeś do kadry?

S.K.: Muszę przyznać, iż miałem trochę szczęścia. W lipcu 2003 roku przebywałem na zgrupowaniu w Wałczu z grupą młodzieżową. Tam również trenowali starsi koledzy – seniorzy. Któregoś dnia podszedł do nas ich trener i powiedział, że z pierwszej ósemki „wypadło” dwóch zawodników. Przesiedli się do dwójki. Zwolniły się w ten sposób miejsca, które dla płynności treningów trzeba było szybko zapełnić. Nie było nikogo poza nami, więc zmuszony był wziąć kogoś z młodzieżówki. Padło na mnie i na mojego kolegę – Bartosza Szczyrbę. Na treningach „poszło” bardzo dobrze, więc zaproponowano nam wspólny start w zawodach.

Nasz pierwszy start odbył się w Szwajcarii na torach w Lucernie. Reprezentowaliśmy barwy narodowe w Pucharze Świata. Średnio nam „poszło” – zajęliśmy 11 miejsce. Niemniej nasz trener stwierdził, że mimo słabego wyniku, to występ można uznać za obiecujący. W półfinale zabrakło nam dosłownie setne sekundy, aby awansować do czołówki, który pozwala myśleć o uzyskaniu kwalifikacji do Igrzysk Olimpijskich w Atenach.

Niedługo potem, również w Lucernie odbyły się kwalifikacje olimpijskie i udało się … pamiętam, że strasznie to przezywałem, nie spałem całą noc i jak najszybciej chciałem znaleźć się w domu z rodziną. Chyba wówczas nie docierało jeszcze do mnie, że pojadę na Igrzyska.

Jakie miałeś oczekiwania w związku ze swoimi startami? Liczyłeś na medal?

S.K.: W 2004 roku w Atenach mieliśmy zdobyć doświadczenie – byliśmy najmłodszą ósemką na Igrzyskach. O medal mieliśmy walczyć cztery lata później, na następnej Olimpiadzie. Niestety mimo chęci i determinacji w Pekinie też się nie udało.

Uważasz, że starty były rozczarowaniem, czy jesteś z nich zadowolony? Jakie miałeś oczekiwania? Była szansa na lepszy wynik?

S.K.: Zawsze po fakcie człowiek analizuje i doszukuje się błędów, przyczyn słabszego startu. Złota nie zdobyliśmy, medalu innego też nie, więc oczywiście mogłoby być lepiej. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że sukces na Igrzyskach Olimpijskich to efekt wielu czynników – niezwykle ciężkiej pracy i to nie przez jeden rok treningów, a przez wszystkie lata spędzone razem w załodze. To umiejętność dojścia do najwyższej formy sportowej całej, bardzo licznej załogi. To mnóstwo innych szczegółów, które wpływają na sam start.

Pamiętajmy, iż na Olimpiadzie startuje się wśród najlepszych na świecie, którzy także ciężko pracują na swój wynik. Jestem zdania, że sam fakt dostania się do tego elitarnego sportowego grona jest powodem do dumy.

Jak wyglądał pierwszy dzień na Olimpiadzie?

S.K.: W sumie dzień jak na każdych innych zawodach … tyle, że jest zdecydowanie więcej przeróżnych kontroli. Przed przyjazdem do wioski olimpijskiej mieliśmy jasny, rygorystyczny  harmonogram dnia: zakwaterować się, odpoczynek, wyjazd na tor, przygotowanie sprzętu oraz ewentualne zejście na wodę. Wszystko niemal z dokładnością do jednej minuty.

Co zrobiło na Tobie wrażenie?

S.K.: Wszystko, począwszy od samej wioski olimpijskiej, poprzez fantastycznych ludzi, kończąc na stołówce na 10 tys. osób.

Na Olimpiadzie „trzymałem sztamę” z …

S.K.: Ze wszystkimi, z każdym kogo spotkałem – jedna wielka rodzina.

Jaki start w Twojej karierze utkwił ci najbardziej w pamięci?

S.K.: Kwalifikacje olimpijskie do Aten 2004. Nigdy w życiu tak się nie denerwowałem, jak przed i w trakcie startu. Wydaje mi się, że nigdy potem już nie było w nas takiej determinacji, pragnienia i chęci do walki jak wówczas. Byliśmy młodzi, gniewni i „głodni” sukcesu.

Życie sportowca jest piękne i kolorowe – prawda czy fałsz?

S.K.: Piękne, bo jak organizacyjnie jest wszystko dopięte, to jedyne co cię interesuje to wiosłowanie. O nic się nie trzeba martwić, wszystko masz pod nos położone, posprzątane, ugotowane. Życie sportowca jest jak najbardziej kolorowe gdy popatrzymy przez pryzmat startów na torach regatowych w różnych częściach świata. Każdy wyjazd na zawody, wiąże się z poznawaniem naprawdę przepięknych miejsc. Jednak aby dojść do „pięknego i kolorowego”, na co dzień trzeba wylać hektolitry potu, wierzyć w to co się robić i umieć opanować chwile zwątpienia w to co się robi, bo niestety one zawsze przychodzą.

Gdyby położono na szali medal mistrzostw Polski i występ na Olimpiadzie co byś wybrał na początku kariery?

S.K.: Igrzyska Olimpijskie bez zastanowienia.

Jaka jest według Ciebie recepta na sukces?        

S.K.: Jest bardzo prosta. Trzeba być wytrwałym w tym co się robi.

Możesz zdradzić swoje tajniki motywowania się przed startem?

S.K.: Przez wiele lat treningów w kadrze współpracowaliśmy z psychologiem sportowym, który pomagał nam rozładowywać stres przed startem jak i również pokazywał sposoby motywacji. Dla mnie osobiście najbardziej pomagało słuchanie muzyki. To zawsze wyciszało emocje związane ze startem.

Czy ełckie wioślarstwo będzie kiedyś potęgą?

S.K.: Myślę, że nie jest to najważniejsze. Prezes klubu, w którym startowałem, Zygfryd Żurawski często powtarzał, że wyniki go niezwykle cieszą, ale najbardziej dumny jest z zawodników, którzy ciężko na co dzień trenując kończą studia i wychodzą na ludzi. Wiedział co mówi, Lotto RTW Bydgostia to od ponad 20 lat najlepszy klub wioślarski w Polsce, bez przerwy wygrywający punktację drużynową. Sukcesy tego klubu wynikają nie tylko z ciężkiej pracy na treningach, ale też z mądrego podejścia do wszechstronnego rozwoju młodych ludzi startujących w klubie.

Dlatego myślę, że najważniejsze, abyśmy w Ełku umiejętnie kształtowali młodych ludzi. Poprzez sport niech nauczą się wybierać odpowiednie cele w życiu, niech marzą i konsekwentnie realizują swoje marzenia. Niech nauczą się tego co naprawdę w życiu jest ważne.

Aktualnie trenujesz młodzież w Międzyszkolnym Ośrodku Sportowym w Ełku. Jak Ci idzie?

S.K.: Tak, pracuję jako instruktor wioślarstwa w MOS-ie. Muszę przyznać, iż mam naprawdę wielką satysfakcję z faktu, że dzieciaki przychodzą regularnie i z chęcią na moje zajęcia. Jeżeli ktoś systematycznie i z przekonaniem trenuje to jest duża szansa, że prędzej czy później osiągnie dobre wyniki. Co do konkretów, to w ubiegłym roku najcenniejsze wyniki osiągnęliśmy na Mistrzostwach Polski Młodzików. Adam Sinocha zdobył złoty medal w kategorii jedynek, a w dwójce podwójnej Klaudia Pankratiew – Olga Szczawińska wywalczyły brązowy medal.