Trochę o parytecie

Wystarczyło, że Donald Tusk pozytywnie wyraził się o parytecie na listach wyborczych i PO od razu zabrała się do pisania projektu odpowiedniej ustawy. Wg przyjętych w niej założeń jedną trzecią miejsc na listach do Sejmu, Parlamentu Europejskiego i samorządów miałyby kobiety. Każda partia musiałaby w pierwszej trójce umieścić jedną kobietę, a w pierwszej piątce – dwie. Projekt Kongresu Kobiet Polskich jest bardziej radykalny, bo zakłada połowę miejsc na listach dla kobiet.

O ile pomysł Platformy może kiedyś uda się wprowadzić w życie, to projekt Kongresu jest zupełnie oderwany od politycznych realiów, szczególnie w przypadku wyborów samorządowych. Oto przykład. Aktualnie w ełckiej PO jest 18 kobiet. Po wprowadzeniu pomysłów Kongresu Kobiet moglibyśmy w tym momencie wystawić tylko 36 kandydatów na radnych – miejsc na listach jest około 90. Nie trzeba tłumaczyć, że taki start mógłby skończyć się katastrofą. Dlatego nie bardzo zgadzam się ze sztucznym wymuszaniem liczby kobiet i uważam, że pod uwagę powinny być brane umiejętności i kompetencje bez względu na płeć. Spotkałem się też z takimi głosami i nie są to męskie głosy, iż parytet uwłacza godności kobiet. Jest to przyznanie, że kobiety nie radzą sobie same i trzeba im pomóc, że są politykami szczególnej troski.

Nie róbmy niczego na siłę, bo źle się to skończy. Zmiany wprowadzajmy stopniowo, w łagodniejszej wersji przygotowywanej przez Platformę Obywatelską i na początek wyłącznie w wyborach do Sejmu i Parlamentu Europejskiego. Jednocześnie przygotujmy kampanię społeczną, w której zachęcajmy panie do aktywnego udziału w życiu politycznym. Na pewno część z nich bez problemu wygra rywalizację z mężczyznami.