Za mało kobiet w samorządach

Liczba kobiet w samorządach jest wciąż bardzo mała. Co prawda z danych Instytutu Spraw Publicznych wynika, iż ich udział powoli wzrasta, ale to ciągle nie są dane imponujące.

Dla przykładu podam, że w 2006 roku kobiet radnych było w całej Polsce tylko 21 proc., a w 2010 roku niewiele więcej, bo zaledwie 25 proc.

Miały to zmienić parytety na listach wyborczych, ale niestety na razie jest to bardziej kłopot z zachowaniem odpowiednich proporcji na listach wyborczych, niż szansa na przełamanie monopolu mężczyzn. Dlaczego tak się dzieje? Czy problemem jest nadal silny stereotyp, że miejsce kobiety jest w domu, a zajmowanie się polityką to w ich przypadku fanaberia?

Wielu fachowców i znawców tematu twierdzi, iż kobietom potrzebne jest wsparcie – od rozwiązań ustawowych, takich jak parytety i tzw. „suwaki” na listach, do pomocy na poziomie poczucia własnej wartości – chodzi o pokonanie bariery w sobie.

Jakoś nie mogę zgodzić się z taką potrzebą wspierania. Czyniąc to staramy się udowodnić albo przekonać (tylko nie wiem kogo, może samych siebie), że kobiety są słabe, nieudolne i koniecznie potrzebują naszego oparcia – a to przecież totalna bzdura. Uważam, że kobietom nie potrzebne jest jakieś dodatkowe wsparcie. One świetnie sobie radzą bez naszego, męskiego wspierania. Wśród kobiet jest wielu znakomitych ekspertów w różnych dziedzinach i do tego chyba są one statystycznie bardziej pracowite od mężczyzn.

Całkowicie nie zgadzam się z takim segregowaniem ludzi. Płeć nie wyznacza tu żadnych reguł. Są przecież mądre kobiety i mądrzy faceci.

Moim zdaniem problem jest w czymś innym. Kobiety niekiedy czują się winne, że angażują się w lokalną politykę, bo przecież mają na głowie mnóstwo innych spraw: dzieci, dom, rachunki, zakupy, obiad, psa, psującą się pralkę, warzywa w ogródku, bałagan na balkonie, bałagan w piwnicy, bałagan w pokoju dziecinnym, w co jutro się ubiorę, w co ubiorę dzieci, kiedy wyprasuje ciuchy, problemy sąsiadki, problemy koleżanki z pracy, problemy których jeszcze nie ma – a które mogą być …

A może raczej nie czują się winne, one nie mają na to czasu. To, że myślą o wielu sprawach na raz, powoduje, iż trudno znaleźć miejsce i czas na bezsensowne przepychanki polityczne. Polityka wśród ich priorytetów nie jest po prostu najważniejsza. Dlatego, zamiast wspierać je parytetami, może lepiej pomóżmy im w domu i przy dzieciach.

Polityka często bywa brutalna, a niestety kobiety reagują bardzo emocjonalnie w sytuacjach, które mogą mieć przykre konsekwencje dla niej lub dla rodziny. Wystarczy poczytać przeróżne fora w czasie kampanii wyborczej, aby wiedzieć o czym piszę. Dlatego często, przewidując konsekwencje decyzji o zaangażowaniu się w życie publiczne, wolą nie pakować się w coś, co może spowodować jakiekolwiek zagrożenie dla życia prywatnego.

Niemniej, mimo niejednokrotnie niesprzyjających okoliczności, od zarania politycznych dziejów ludzkości, istniały kobiety zainteresowane i zajmujące się polityką. I całe szczęście. Wnoszą one nie tylko wrażliwość i doświadczenie często nieznane mężczyznom, ale także większe zaangażowanie, upór i konsekwencję niezwykle potrzebną w dążeniu do osiągnięcia celu.

Do kolejnych wyborów samorządowych pozostały dwa lata. To dobry czas drogie panie by przemyśleć swój w nich udział. Myślę, że warto. Mądre kobiety mogą bardzo dużo wnieść do życia samorządów.