Likwidacja „widma śmierci”

Nadchodził koniec miesiąca października 1943 roku. Była sobota. Z samego rana wybrałem sobie piętnastu partyzantów. Byli nimi: „Saturn”, „Wawer”, „Jacek”, „Cichy”, „Rybitwa”, „Powstaniec”, „Bocian”, „Tomiks”, „Lis”, „Zawisza” i innych pięciu, których nazwisk i nie pamiętam (…)

Dokąd idziemy nikt z moich partyzantów nie wiedział, a na ich pytania, dokąd idziemy? – odpowiadałem „zobaczycie” i nakazywałem ostrożność i bezwzględną ciszę. Przekroczyliśmy granicę przed północą szczęśliwie, a o godzinie około dwunastej w niedzielę 31 października 1943 roku stanęliśmy w gąszczu leśnym (…)

Obserwowałem przejazd kolejowy i miejsce spotkania z „Dzikiem”. Wreszcie wyszedłem na ścieżkę, a raczej drogę leśną w kierunku przejazdu. Wyszedł z ukrycia i „Dzik”. Było wszystko w najlepszym porządku. „Dzika” posłałem na przód jako szperacza. Ja z oddziałem posuwałem się za nim. Przybyliśmy w pobliże miejsca zasadzki i ukryliśmy się w gąszczu leśnym. Spenetrowaliśmy otoczenie miejsca zasadzki. Słońce znikało za lasem. Wystawiłem obserwatorów. „Dzik” uzbrojony na czas akcji odszedł z ubezpieczeniem szosy od strony Ełku i miał dać znać znak umówiony o nadjeżdżaniu „widma śmierci”. Oddział umiejscowiłem tuż po zachodniej stronie szosy w gęstym podszyciu leśnym, a raczej młodym lesie (…)

Wreszcie umówiony sygnał i warkot samochodu. Podczołgaliśmy się parę metrów do szosy i ledwie zdążyliśmy wysunąć lufy z zarośli gdy samochód pełen gestapowców znalazł się przed lufami naszej broni. Zasypaliśmy gestapowców strzałami, samochód był otwarty i celowaliśmy w głowy i piersi częściowo nieosłonięte burtami nadwozia. Kierowca został zabity już pierwszymi strzałami i samochód na małym opadającym w dół zakręcie wpadł do rowu i wywrócił się (…)

Hitlerowcy zabici przytłaczali swymi trupimi ciałami rannych, a ci, którzy nie byli tknięci naszymi kulami, nie zdążyli chyba zorientować się w sytuacji, gdy zostali zabici strzałami z pistoletów i kolbami karabinów. Odbywało się to tak szybko, że zdawało się, iż nie upłynęła nawet minuta, gdy było już po akcji. W jaki sposób znalazł się „Dzik” przy samochodzie „widma śmierci” nie zorientowałem się, a gdy go ujrzałem to pomyślałem, że prawdziwy dzik szarpie szwabów, tak zawzięcie wykańczał ich w wywróconym samochodzie, a gdy wszyscy byli zabici, chwycił kanister zapasowy z benzyną, oblał trupów i gdy broń była już odebrana zabitym, zapalił samochód „widmo śmierci” z trupami w nim i obok niego. Cała ta odrażająca góra trupów i samochodu w mgnieniu oka stanęła w płomieniach i płonęła jak olbrzymia pochodnia. Dałem sygnał do odwrotu (…)

Gdy byliśmy od miejsca zasadzki ponad sto metrów usłyszeliśmy za sobą kilka silnych wybuchów. Wyglądało to tak, jak gdyby wybuchały granaty ręczne, ale nikt na to nie zważał, a tylko instynktownie przyspieszyliśmy swój marsz (…)

Okazało się, że zdobyliśmy jeden rkm, dwa pasy, cztery karabiny, cztery pistolety „Parrabellum” siedmiostrzałowych, około siedmiuset sztuk amunicji do tych broni i osiem granatów ręcznych, a gdy wziąć pod uwagę jedenastu esesmanów – gestapowców, w tym czterech oficerów, dwie lornetki i spalony samochód polowy „widmo śmierci”, to było z czego być dumnym. To też wszyscy byliśmy dumni. Przecież to była pierwsza akcja na terytorium wroga i to jeszcze jaka akcja. Wszyscy partyzanci wiedzieli już, że byliśmy na terenie Prus Wschodnich, bo widzieli tu napisy niemieckie na drogowskazach (…)

(…) wróg w tym wypadku milczał uparcie ze znanych tylko sobie powodów i represji żadnych nie stosował wobec obcokrajowców w Prostkach jak i Polaków na terenie naszego obwodu. Jaki był powód milczenia wroga nie umiałem sobie dokładnie wytłumaczyć, a tylko przypuszczałem, że czyni to dlatego, aby rozgłos o naszej akcji nie wywołał defetyzmu wśród Niemców przygranicznych i nie zachęcił Polskich oddziałów partyzanckich, które przecież istniały we wszystkich powiatach przygranicznych, do powtórzenia takich akcji.

Źródło: Władysław Świacki „Pamiętnik przechowywany w beczce”.

Załoga samochodu określana przez autora „widmo śmierci” najprawdopodobniej była plutonem egzekucyjnym odpowiedzialnym za likwidację jeńców włoskich przetrzymywanych w Boguszach. Po tej zasadzce egzekucje w lesie „Kosówka” na jakiś czas ustały. Akcją partyzantów AK dowodził Władysław Świacki.