Granice przyzwoitości politycznej

Wojna ma zasady, zapasy w błocie mają zasady, polityka nie ma zasad – to słowa Rossa Perota, kandydata na prezydenta USA w roku 1988.

Czy te słowa są prawdziwe? Czy jest tak, że polityka nie ma żadnych zasad? A może właściwie zadane pytanie powinno brzmieć – czy tak musi być? Czy w dzisiejszych czasach istnieją granice, których żaden polityk nie powinien przekraczać?

Każda kolejna kampania wyborcza, to kolejna typowo polska kampania, pełna oszczerstw, obietnic bez pokrycia i kiełbasy wyborczej. Kandydaci „szaleją” obrzucając błotem swoich konkurentów. I chyba nie ma co się im dziwić. W natłoku informacji przekazywanych nam przez media przebija się jedynie to, co szokuje, jest wyraziste, radykalne. Normalność nas nudzi, normalność nie jest atrakcyjna dla mediów. W dzisiejszych czasach oszołomstwo jest nawet lokomotywą wyborczą.

Brutalna gra polityczna to niestety nie tylko pokarm dla mediów. Przekonanie, że wszyscy politycy kłamią, kradną i oszukują troszcząc się tylko o własny, często dosyć wąsko postrzegany interes, jest tak powszechne i ugruntowane, że nad kolejnymi oskarżeniami przechodzi się do porządku dziennego. Wydaje się, że społeczeństwo demokratyczne wręcz potrzebuje zadymy politycznej bardziej niż tlenu. Polityka jest brudna, nie tylko dlatego, że ludzie na wysokich szczeblach władzy są zdeprawowani, ale nade wszystko dlatego, że tacy są ich wyborcy.

Jeżeli tak być nie musi, to gdzie jest granica politycznej przyzwoitości? Gdzie kończy się wolność słowa, a gdzie zaczyna przestępstwo? Jakich działań żaden polityk nie powinien podejmować, aby nie przekraczać tej granicy?

Moim zdaniem przede wszystkim nie wolno tworzyć własnych „faktów”. Jeżeli ktoś kradnie – to trzeba o tym mówić. Jeżeli ktoś postępuje nieetycznie – trzeba to nagłaśniać, jeżeli ktoś jest idiotą – to należy go poddać osądowi publicznemu, wyśmiać i napiętnować. Ale nigdy szanujący się polityk nie powinien tworzyć własnych, „wyssanych z palca” historii. Wiele mądrych osób, które nie potrafiły krzyczeć głośniej niż adwersarze, zostało bardzo skrzywdzonych, bo ktoś, aby ich zdyskredytować, po prostu fantazjował. Media to łatwo podchwytują … rzetelne wyjaśnienia już potem nikogo nie interesują.

Nigdy nie wolno atakować rodziny, a przede wszystkim dzieci. To największa obrzydliwość jakiej dopuszczają się pseudo politycy. Każdy z nas świadomie wchodzi do polityki. Decydując się na to liczymy się z twardą, na granicy faulu, walką. Ale nasze żony, mężowie, dzieci, często są od tego z dala. Żyją własnym życiem i nie zasługują na bagno, w które są wciągane.

Nie wolno wzywać do przemocy wobec konkretnych osób. Często słowa wypowiadane w emocjach i tak naprawdę nie zawierające złych intencji mogą być katalizatorem do działania ludzi chorych, niezrównoważonych, które nie odróżniają fikcji od rzeczywistości. A za takie zagrożenie powinna grozić nie tylko polityczna odpowiedzialność. Dlatego też, gdy się spieramy, krytykujemy, atakujemy, nie róbmy tego personalnie.

Podczas walki politycznej dobry obyczaj polityczny nakazuje nie zagrażać egzystencji rodziny przeciwnika politycznego. Krótko mówiąc nie wolno nikogo zwalniać z pracy. Szczególnie ważne jest to w lokalnym samorządzie. Spieranie się poglądów to jedno, potrzeba wykarmienia rodziny to drugie. Ci którzy łamią tę zasadę powodują, iż rodzi się coś więcej niż walka polityczna. Rodzą się nienawiść i pragnienie zemsty, które do niczego dobrego nie prowadzą.

Niestety słabość intelektualna, słabość medialna, słabość społeczna części polityków sprawia, że mało kto zwraca uwagę na te „subtelności”. I to jest właśnie przykre. Ale na szczęście nic nie jest wieczne. Popularność polityka trwa do momentu, aż narazi się opinii społecznej. Rozsądnym wyborcom (a takich póki co jest większość) łatwo się narazić przekraczając dopuszczalne granice przyzwoitości. Wówczas zemsta jest krwawa i nawet bożyszcze tłumów stacza się błyskawicznie w polityczny niebyt.

Rys: wPolityce.pl