Druga fala kryzysu

image_galleryNa defiladzie w Moskwie z okazji zwycięstwa z faszyzmem nie pojawili się niektórzy przywódcy liczących się państw europejskich. Powód? Dramatyczna sytuacja w strefie Euro spowodowana praktycznym bankructwem Grecji. Czy zatem jest tak źle?

 

 Jeszcze nie tak dawno mówienie o drugiej fali kryzysu było uważane za „straszenie” ekonomistów, którzy sprzeciwiali się pompowaniu gigantycznych pieniędzy w gospodarkę. Teraz, powoli, te „złowrogie wizje” zaczynają się ziszczać. Polska jest jedynym krajem w Europie, który jak dotychczas nie odczuł skutków recesji – wszystko dzięki rozsądnym decyzjom gospodarczym obecnego rządu. Naprawdę nie zdajemy sobie sprawy jak wiele temu zawdzięczamy. Wiedzą o tym ci, co w ubiegłym roku przebywali w interesach przykładowo na Litwie. Swego czasu działacze PiS ostro krytykowali rząd, że nie chce pompować pieniędzy, aby rozruszać gospodarkę, że ogranicza wydatki. Gdyby ktoś tego krzyku przestraszył się, albo próbowałby go słuchać, Polska miałaby teraz problemy podobne do tych jakie mają Hiszpanie, Portugalczycy, a być może takie jak Grecy.

 

Politycy Unii chwilowo uratowali Europę od katastrofy. Skąd jednak wzięli 750 mld pomocy?

 

Zostanie ona częściowo sfinansowana świeżymi banknotami dodrukowanymi przez Europejski Bank Centralny, który zapowiedział rozpoczęcie skupu obligacji skarbowych i komercyjnych. Kupią lipny towar, którego nikt na rynku nie chce dotknąć – skomentował jeden z bankowych analityków. Co może oznaczać nadmierne dodrukowanie pieniędzy każdy chyba wie – skokowy wzrost ilości europejskiego pieniądza będzie skutkował spadkiem jego wartości. Oznacza to inflację oraz wyższe podatki.

 

 Z budżetu całej Unii Europejskiej wypłynie 60 mld euro. Nie ma co liczyć, że Polska tego nie odczuje. Z pewnością do naszego kraju popłynie przez to mniej funduszy. Mniej funduszy to mniejsze inwestycje, mniejsze możliwości samorządów lokalnych. Nie napawa to optymizmem.

 

Jedną trzecią tej kwoty wyłoży Międzynarodowy Fundusz Walutowy, który został utworzony właśnie po to aby ratować niewypłacalne rządy.

 

Na razie sytuacja gospodarcza w Europie uspokoi się. Z ulgą odetchną politycy, którzy doprowadzili własne kraje na skraj bankructwa, rozdymając rozmaite wydatki budżetowe w ramach „walki z recesją”. Gdyby u władzy w 2008 roku był PiS też zaliczałby się do tej kategorii rządów.

 

Idą trudne czasy. Nie tylko dla zadłużonej Ameryki i Europy Zachodniej. Także dla Polski. Dlatego nie ma teraz miejsca dla populistycznych wyborów i decyzji. Nastał czas do reformowania z wielką determinacją finansów publicznych, co jest możliwe tylko ze stabilnym i przewidywalnym rządem oraz prezydentem.

 

Na samorządowym podwórku też można wiele zrobić. Szczególnie ważna jest zmiana mentalności związana z wydawaniem publicznych pieniędzy. Moim zdaniem wydawane są zbyt łatwo. Marnotrawstwo funduszy w jednostkach samorządu terytorialnego w skali kraju jest niewyobrażalne. Tracimy pieniądze, za które można wybudować wiele dróg, utrzymać wiele przedszkoli, czy pomóc bezrobotnym. Warto się nad tym zastanowić przed następną kadencją.