Czy ktoś myślący w to jeszcze wierzy?

owce„Byłem przy rozmowach z PiS, kiedy rozważaliśmy koalicję w 2005 roku. Zderzyliśmy się z pisowską wizją państwa silnego służbami, karami, restrykcjami. To było przerażające” – powiedział Gazecie Wyborczej Stanisław Żelichowski, poseł PSL.

Od tego czasu minęło 8 lat, a wizja ta jest wciąż realna. Mało tego, wiele osób z przerażeniem obserwuje metody działania partii Kaczyńskiego, które mają tę wizję urzeczywistnić. Kłamstwa, wciskanie ciemnoty, mamienie nierealnymi obietnicami, agresywne obrzucanie błotem, straszenie, dyskryminowanie, wykluczanie – uprawianie polityki, której metody nie mieszczą się w głowach zdroworozsądkowo myślących ludzi. Z niedowierzaniem patrzę na tych, którzy mimo ewidentnych faktów, dalej bezmyślnie wierzą w pisowską religię.

Nawiązując do wypowiedzi Żelichowskiego chciałem pokazać, iż nawet działacze PSL-u, chyba ostatecznie wyleczyli się z jakichkolwiek sympatii wobec PiS. Szczególnie po ostatnich wyborach na Podkarpaciu. Tyle błota, ile członkowie partii Kaczyńskiego wylali na konkurentów z Solidarnej Polski i właśnie PSL-u „wystarczyłoby” na wybory parlamentarne w całej Polsce. Zadziwiające były przede wszystkim wściekłe ataki, zarzucające jednemu z kontrkandydatów ukrywanie członkowstwa w PZPR. Zadziwiające, bo wypowiadane w sytuacji, gdy niektórzy prominentni działacze tej partii, m.in. jej skarbnik, sami mają w życiorysach takową przynależność. Ale czemu mnie to dziwi? „Metoda Kalego” w PiS-ie opanowana jest do perfekcji.

Myślę, że z sympatii do PiS wyleczyli się także przedsiębiorcy. Zapowiedzi karania i dodatkowego obłożenia podatkami, nie są czczą gadaniną tylko realnym dla nich zagrożeniem. Kaczyński musi bowiem zdobyć gdzieś forsę na realizację niektórych, nadmiernie obciążających budżet państwa wizji. Przedsiębiorcy są najlepszą dla niego „do skubania”  grupą. W kierunku biznesmenów łatwo jest rzucać chwytliwe hasła o sitwach, spiskach i pijawkach żerujących na biedzie polskiego robotnika – przecież to już przerabialiśmy. Z pewnością przed samymi wyborami „po raz setny” będzie ocieplał swój wizerunek i mówił słodkie słowa, także do przedsiębiorców, ale czy ktoś rozsądnie myślący w to jeszcze uwierzy?

Z sympatii wobec PiS skutecznie leczą się obecnie zwolennicy historii. Wiadomym powszechnie jest, że partia ta chce mieć monopol na polską, szczególnie patriotyczną historię. Nic więc dziwnego, że obecnie zawłaszczyli sobie literę „W” – hasło, które budzi skojarzenia z „Godziną W”, czyli początkiem powstania warszawskiego. W ich mniemaniu symbol ten wywoła w warszawiakach poczucie patriotyzmu i doprowadzi do odwołania z funkcji prezydenta miasta Hanny Gronkiewicz-Waltz. Ja jestem spokojny, kombatanci już się wypowiedzieli – nie chcą mieć nic wspólnego z taką bezczelną propagandą. Myślę, że Warszawiacy także rozumieją, że nie o miasto w tym wszystkim chodzi, że są wykorzystywani w bezwzględnej walce politycznej.

Ciekawe, że zwolennikom PiS nie przeszkadza podwójna moralność niektórych czołowych działaczy partii. Kaczyński ogłasza konieczność wpisania odwołania do Boga do preambuły Konstytucji w praktycznie tym samym momencie, gdy jego rzecznik najpierw „zatacza się” pijany łażąc po Elblągu, a potem przy innej okazji przechwala się czymś, na punkcie czego ma chyba kompleksy.

Przykładów na to, że prezes i jego ludzie mówią to co im aktualnie pasuje jest bardzo dużo. Chociażby wracając do wspomnianego referendum w Warszawie. Wystarczy przypomnieć, iż podczas niedawnego referendum w Łodzi, kiedy z fotela prezydenta usuwano propisowskiego Jerzego Kropiwnickiego, prezes Kaczyński apelował, prosił, wzywał do bojkotu głosowania. W przeciwieństwie do tego warszawskiego nie było ono wówczas symbolem obywatelskości i wolności, nie było wielkim zobowiązaniem. Było wyjątkowo szkodliwe, bo miano odwołać jego człowieka. Cytując znaną publicystkę Janinę Parandowską – hipokryzja jak Himalaje.

Nie tylko mi niedobrze się robi jak w telewizji pokazują Macierewicza i jego „ekspertów”. Sztuczne mgły, trotyl, wybuchy, specjalnie zasadzone brzozy, opowieści o trzech osobach, które przeżyły (swoją droga ciekawe czemu jakoś nie wraca się do tego wątku) i inne bzdury wypowiadane przez miłośników sklejanych modeli jakoś zadziwiająco absorbują polskie media. Czy nie ma poważniejszych tematów? Czy ktoś rozsądnie myślący w to jeszcze wierzy? Czy naprawdę tak bardzo lubimy, jak robi się z nas „w konia”?

 

Fot: Alan Weiss- urszulazarosa.natemat.pl