Liberalny celebryta

Ryszard KaliszRyszard Kalisz został wykluczony z SLD. Taką decyzję podjął sąd partyjny. Polityk został w ten sposób ukarany za współpracę z inicjatywą Europa Plus.

Wyrzucenie Ryszarda Kalisza to strzał w stopę, zarówno tę SLD-owską, jak i samego posła. To też kolejna skaza na planach budowy jakiejś wspólnej lewicy – już widać, że tylko mrzonki.

Miller nie miał wyjścia. Nie mógł trzymać w partii osobę, która blisko współpracuje z innym ugrupowaniem. Kalisz nie współgrał ani z programem Sojuszu, ani z jego wizerunkiem medialnym. Jednak teraz przewodniczący SLD musi zmierzyć się nie tylko z tłumaczeniem dlaczego pozbywa się polityków, którzy myślą inaczej niż on, ale też wielkim deficytem gwiazd w swojej partii. W SLD jest coraz mniej rozpoznawalnych i popularnych osób, a odejście Kalisza – jakby nie było znanego celebryty – może być początkiem odpływu kolejnych osób, chociażby Olejniczaka … no chyba, że Millerowi już na tym nie zależy, a koncentruje się na budowie partii wodzowskiej na wzór PiS-u. Niemniej, jeżeli nawet, to Miller źle to rozegrał. Umożliwił posłowi grać rolę męczennika, tego co chciał łączyć, tworzyć wielką lewicę, a którego wywalono za to za drzwi. Sympatia mediów jest zawsze po stronie ofiary, a nie prześladowcy. I teraz SLD będzie musiało walczyć z wizerunkiem partii, która nie chce jedności lewicy.

Straci, moim zdaniem, także Ryszard Kalisz. Związanie się z Palikotem może się odbić niekorzystnie na jego popularności. Janusz Palikot nie potrafi bowiem się „ustatkować” na pewnym przyzwoitym poziomie politycznym. Nie wie czego chce, jakie poglądy chce reprezentować, a do tego ma wyjątkową zdolność do zrażania wobec siebie popierające go środowiska. Współpraca z Kwaśniewskim także nie wiele daje – przynajmniej na razie. Brak jakiejkolwiek energii do działania u byłego prezydenta wkrótce zgasi i tych co maja jeszcze jakikolwiek zapał do pracy. Być może więc, że Kalisz już wkrótce zasili liczne grono emerytowanych polityków celebrytów w rodzaju Kazimierza Marcinkiewicza.

Fot: PAP/Tomasz Gzell