Co za dużo to niezdrowo

   Otwieram lodówkę, sięgam po śmietanę – z jej ścianek uśmiecha się do mnie znany polityk. Wyrzucam puste pudełko do kosza – na worku na śmieci ten sam uśmiech. Wynoszę śmieci do kontenera stojącego przed domem w którym mieszkam – tam też wita mnie męczący już widok ciągle tej samej osoby.

 

   Przesadzam? Pewnie jeszcze trochę tak, ale czy w najbliższej przyszłości, przy okazji którychś z najbliższych wyborów tak nie będzie? Wcale bym tego nie wykluczył. W dzisiejszych czasach – spin doktorów i PR-u – panuje przeświadczenie, że jeśli chcesz być wybranym, chcesz coś znaczyć, to musi być cię wystarczająco dużo, tak aby wyborcy nie tracili ciebie z oczy, aby twój obraz śnił im się co noc.

 

   Niestety tak bardzo chcemy być widoczni, że często tracimy poczucie rzeczywistości. W pogoni za popularnością tapetujemy i zaśmiecamy miasta, zaczynamy chwalić się mało istotnymi rzeczami, z błahych zdarzeń robimy „święte rocznice”, do uczestnictwa w których zmuszamy mieszkańców. W końcu przypisujemy sobie wydarzenia, których zasługa przygotowania należy do innych. Zawłaszczamy je dla własnego poklasku. Widzimy tylko moje „ja” i tylko te „ja” chcemy pokazywać innym.

 

   Wydaje mi się jednak, że z politykami jest podobnie jak ze słodyczami. W małych ilościach niektórym smakuje, za to gdy najemy się ich za dużo, to ryzykujemy, że nas zemdli. Właściwie jest to pewne, to tylko kwestia czasu.